Aktualności Mam już firmę

Kobiecy biznes na wsi. Trzy historie sukcesu

Mieszkanie na wsi, z dala od miejskiego zgiełku i własny biznes – to połączenie idealne, ale też niełatwe. Zwłaszcza dla kobiety, która musi pogodzić wiele ról społecznych. Otwarcie własnej firmy wymaga determinacji, odwagi i ciężkiej pracy, aby stać się niezależną. Kobiety – mieszkanki wsi, które prowadzą swój biznes zaryzykowały i dzisiaj nie żałują tej decyzji.

Gdyby dzisiaj miały jeszcze raz zaryzykować, nie wahałyby się ani chwili. Każda z nich przeszła wiele trudnych momentów, miała chwile zwątpienia. Jednak dzięki wytrwałości, ich firmy, nawet w czasie pandemii, dobrze funkcjonują i przynoszą zyski. Poniższe historie kobiet mieszkających na wsi mogą być inspiracją dla innych, które nadal wahają się, by zrobić pierwszy krok.

Agata, Centrum rehabilitacji, województwo podkarpackie

– „Masz dobre serce, lubisz ludzi, idź w tym kierunku – tak zawsze mówiła mi mama, a ja na przekór wybrałam technikum budowlane. Co oczywiście okazało się trafieniem jak kulą w płot. Zaczęłam szukać swojej drogi zawodowej, robiłam mnóstwo kursów: opiekunka dziecięca, opiekunka osób starszych, aż w końcu trafiłam na kurs rehabilitacji i tak się zaczęła moja przygoda z tym zawodem” – opowiada Agata.

Swój pierwszy gabinet rehabilitacyjny otworzyła 10 lat temu w sąsiedniej wsi. Już wtedy wiedziała, że klienci na pewno się znajdą. Znała potrzeby swojej lokalnej społeczności. W okolicy nic takiego nie funkcjonowało, a ludzie do lekarzy i na rehabilitacje musieli dojeżdżać kilkadziesiąt kilometrów.

– „Na otwarcie firmy dostałam dotację z Unii Europejskiej, starczyło na wynajem lokalu i podstawowe wyposażenie. Podpisałam pierwszy kontrakt z NFZ. I to był jeden z najtrudniejszych momentów. Całość kontraktu opiewała na 4000 zł, za tę kwotę nie byłam w stanie się utrzymać, zatrudnić pracowników, zapłacić za rachunki. Musiałam się zapożyczyć u najbliższej rodziny. Dzięki temu przetrwałam najgorszy moment rozwoju firmy. Potem było już dużo lepiej, pacjenci polecali moje usługi, przybywali nowi. Nawet listy z podziękowaniami do NFZ wysyłali” – uśmiecha się Agata.

Zarobione pieniądze inwestowała w kolejne sprzęty i nowości na rynku rehabilitacji, tak aby oferować konkurencyjne usługi i nie odstawać jakością od innych gabinetów. Rehabilitacja to jej powołanie, ciągle się rozwija, chłonie wiedzę na temat najnowszych rozwiązań w tej dziedzinie. Ma swój zespół zaufanych pracowników, którzy nie tylko są kompetentni w swoim zawodzie, ale też potrafią wsłuchać się w potrzeby pacjentów i dopasować odpowiednie zabiegi.

– „Decyzja o własnej firmie, to najlepsze co mogłam dla siebie zrobić. Nie wyobrażam sobie pracy u kogoś. To oczywiście ma swoje minusy, bo cały czas jesteś w pracy, masz tysiąc spraw na głowie, dużą odpowiedzialność. Ale nie chciałabym kończyć tej przygody. Co prawda mam już swoje lata, ale będę pracowała tak długo, jak moje zdrowie i siły mi pozwolą” – podkreśla Agata. Twierdzi, że aby odnieść sukces w biznesie, trzeba być fachowcem w tym, co się robi. Oprócz kompetencji ważna jest również umiejętność budowania zaufania i relacji z pacjentami. To właśnie zdecydowało o sukcesie jej firmy.

– „Jeśli miałabym coś doradzić innym kobietom, które tak jak ja chciałyby otworzyć swoją firmę, na pewno podkreśliłabym, że powinny mieć jakieś oszczędności na „czarna godzinę”, bo firma nie zawsze przynosi zyski od pierwszych tygodni. Czasami trzeba wiązać koniec z końcem i przetrwać trudny moment. Poza tym warto dbać o ciągły rozwój swojej firmy, poszerzać ofertę, zdobywać przewagę konkurencyjną – wymienia Agata – Żadna firma nie przetrwa bez klientów, dlatego tak ważne jest umiejętne budowanie relacji, uważne słuchanie i wrażliwość na ich potrzeby. To dzięki systemowi poleceń mogłam rozwinąć skrzydła i prowadzę firmę do dzisiaj”.

W tym roku Agata planuje zakup lokalu i utworzenie prywatnych gabinetów lekarskich. To kolejne przedsięwzięcie, które ma prognozę na sukces, bo pacjenci już są zainteresowani takimi usługami.

Wiola i Monika– Salon urody, województwo mazowieckie

Dwie przyjaciółki, które poznały się w pracy. Wiele lat pracowały w salonach „u kogoś” na prowizji. Szkoliły swoje umiejętności, dzień po dniu zdobywając kolejne doświadczenia i tajniki zawodu. Dzisiaj mają swoje stałe klientki i klientów, którzy chcą do nich dojeżdżać bez względu na odległość. Monika –  kosmetyczka, Wiola – fryzjerka, idealny duet na otwarcie własnego salonu piękności.

– „Decyzja o otwarciu czegoś swojego była naturalną koleją rzeczy – mówi Wiola – obie czułyśmy się już zmęczone pracą u kogoś. Chciałyśmy działać na własnych zasadach, zarabiać 100 procent i nie dzielić się z właścicielami salonów. Wiedziałyśmy, jak zarządza się taką firmą, chociaż zawsze jest pewna obawa, że coś pójdzie nie tak”.

Najtrudniej było im znaleźć właściwy lokal, tak aby był widoczny i przyciągał klientki. Najpierw rozpytywały znajomych mieszkańców, później trafiły do gminy i dostały propozycję, która im się spodobała – w samym centrum wsi, obok innych sklepów i punktów usługowych.

– „Lokal trzeba było wyremontować, ocieplić, dostosować do potrzeb salonu fryzjerskiego i klientów. Wszystko robiłyśmy własnym sumptem, wykorzystując nasze oszczędności, w części prac pomagał mi mąż” – kontynuuje Wiola – „Przez chwile byłyśmy bez pracy, bo całą energię wkładałyśmy w wykończenie salonu. Nie dość, że nie zarabiałyśmy, to jeszcze wydawałyśmy nasze oszczędności – trudny moment dla nas obu. Ale opłacało się, dzisiaj jesteśmy z tego dumne”.

Grono klientek pozyskały jeszcze przed otwarciem salonu, zapraszały swoich znajome z okolicznych wsi, a wieść się szybko rozchodziła. Część klientek „przeszła” z ostatniego salonu, w którym pracowały, bo zależało im na tej jakości usługi jaką zapewniały Wiola i Monika. – „Już w pierwszym tygodniu po otwarciu zapisałyśmy prawie cały notes wizytami, przychodzili nasi znajomi, nasi stali klienci i zupełnie nowi, którym polecano nasze usługi. Byłyśmy zdziwione i jednocześnie oszołomione, że tak dobrze idzie. Nie spodziewałyśmy się aż takiego sukcesu. Klienci, którzy przychodzą do fryzjera chcą też skorzystać z manicure albo zabiegów kosmetycznych i odwrotnie, dlatego to bardzo dobry układ, jeśli w salonie oferuje się różne usługi” – podkreśla Wiola.

Salon urody ma bogatą ofertę zabiegów i usług fryzjerskich, nie odbiegającą od tych, oferowanych w salonach znanych marek kosmetycznych. Jednak ceny są dostępne dla lokalnej społeczności, chociaż przyjeżdżają tu również zamożni klienci z miasta. Obydwie dbają o ciągły rozwój, jeżdżą na szkolenia i sprowadzają kosmetyki nowej generacji. Starają się być na bieżąco z trendami zarówno we fryzjerstwie jak i kosmetyce. Dbają również o work-life balance, każda z nich oprócz niedzieli ma jeden wolny dzień w tygodniu. W wakacje stać je na zamknięcie salonu na 2 tygodnie, tym bardziej, że często wspólnie spędzają urlop.

– „Wspólny biznes okazał się strzałem w dziesiątkę. Lubimy się, szanujemy, potrafimy rozmawiać o pieniądzach i podziale obowiązków, aby żadna z nas nie czuła się pokrzywdzona. Oprócz naszych umiejętności i usług, które oferujemy, mocną stroną jest atmosfera jaką tworzymy w salonie. Jest rodzinnie i ciepło, dużo się śmiejemy razem z klientami, wielu z nich znamy „z podwórka”. Często dostajemy jakieś prezenty albo same je dajemy. Pośredniczymy w kontaktach pomiędzy lokalnymi rolnikami a klientami, którzy przyjeżdżają z miasta i chcą kupić wiejskie produkty. Mamy tu wielu przyjaciół i znajomych, którzy nas polecają i dzięki nim nasz biznes cały czas świetnie działa” – podsumowuje Wiola.     

Aldona – Przedszkole, województwo mazowieckie

Pomysł na biznes zrodził się z jej prywatnej potrzeby. Pracując w dużej firmie na pełen etat i mając małe dziecko, postanowiła, że stworzy miejsce, w którym jej syn będzie mógł się bezpiecznie rozwijać. Zanim przystąpiła do działania, wiele godzin poświęciła zdobyciu wiedzy na temat funkcjonowania takich placówek.

– „Z jednej strony to była dość spontaniczna decyzja, z drugiej strony przygotowanie się do otwarcia przedszkola zajęło mi trochę czasu. Jest dużo obwarowań prawnych, wiele zawiłości ustawowych, przez które sama musiałam przejść i je zrozumieć. Przygotowałam szczegółowy biznesplan, żeby krok po kroku metodycznie zbudować swoją firmę. Zaczęłam od remontu lokalu, który stanowił część domu po moich rodzicach i otworzyłam punkt przedszkolny. Z perspektywy widzę, że byłam dość szalona, bo to był środek roku szkolnego. Kto zapisze dziecko do przedszkola w lutym?! A tu pojawiło się aż 11 dzieci i projekt nabrał rozpędu. Wtedy zobaczyłam, że to naprawdę działa i ma sens” – opowiada Aldona.

Kolejnym krokiem było zwolnienie się z pracy i pełne zaangażowanie w rozbudowę lokalu, aby przekształcić punkt przedszkolny w przedszkole. Dzięki takiej zmianie można wystąpić o subwencje z budżetu gminy.

„Subwencja na przedszkole była już zatwierdzona w budżecie gminy na kolejny rok, jednak z powodów, o których nie chce dzisiaj mówić, pozbawiono mnie tych środków. Musiałam poradzić sobie z tym co mam, a oszczędności w zasadzie się skończyły. Zaciągnęłam pożyczki, zadłużyłam się, żeby móc zapłacić pracownikom i mieć na bieżące wydatki. To był dla mnie i mojej rodziny bardzo trudny czas. Wtedy pierwszy raz moje dzieci nie dostały prezentów pod choinkę, po prostu nie było mnie na to stać” – mówi Aldona.

Jej biznes, jak sama podkreśla przetrwał tylko dzięki jej uporowi i niezłomnemu dążeniu do celu. Te trudne doświadczenia były źródłem jej siły, którą wykorzystała w rozwijaniu swojej firmy. W pewnym momencie prowadziła już trzy przedszkola w trzech różnych gminach, ale jak sama podkreśla, to było zbyt dużo jak na jedną osobę, a do tego mamę dwójki małych dzieci. Dzisiaj z powodzeniem może być mentorką dla innych kobiet, które chciałyby działać w tej branży.

– „Wiadomo, że w tym biznesie jak w każdym innym są słabe strony. Z mojej perspektywy najważniejszy jest personel. Trzeba poświęcić sporo czasu na rekrutację, jeśli zależy nam na zatrudnieniu właściwych wychowawców, którzy naprawdę kochają dzieci i są wrażliwi na ich potrzeby. Kolejną sprawą jest utrzymanie personelu, bo to najczęściej młode kobiety, które też chcą mieć dzieci, więc w mojej 11 letniej karierze powitałam na świecie już 12 maluchów od pań, które są lub były naszymi wychowawczyniami” – śmieje się Aldona – „Prowadzenie przedszkola to niezwykle odpowiedzialna praca, ale też dająca ogromną satysfakcję. Zawsze się wzruszam, kiedy kolejny rocznik moich maluchów rusza na podbój zerówki czy szkoły.  Pamiętam wszystkie dzieci, które do nas przychodziły, zresztą wiele z nich do dzisiaj nas odwiedza i wita się czule z „ciociami”. Codziennie słyszę śmiech dzieci, które świetnie się u nas bawią – co może być fajniejsze? Mało który biznes dostarcza takich pozytywnych emocji, dlatego nie żałuję, że włożyłam w to całe swoje serce” – dodaje.

Autorka: Magdalena Hojnor

Data publikacji: 23.02.2021 r.

Autorkami zdjęć są bohaterki artykułu.

Więcej inspirujących przykładów kobiecych biznesów na wsi można znaleźć w Galerii Pożyczkobiorców na stronie internetowej Fundacji Wspomagania Wsi: http://fundacjawspomaganiawsi.pl/borrower/

Zobacz również